rów, dostał się p. Grzegorzowi spadkiem po stryju bezdzietnym.
Darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby... P. Grzegorz, któremu na posadzie rządzcy w dobrach księcia L... było bardzo dobrze, który żył sobie spokojnie z nadzieją dorobku, jak u Boga za piecem — gdy się dowiedział, że na niego spadł kawałek ziemi, uczuł taką miłość dla niéj, taką ochotę gospodarowania na swojém, że, mimo rad zdrowych, aby sprzedał tę spuściznę i w miejscu pozostał, wszystko dla niéj porzucił.
On sam sobie uczucia tego, które nim owładnęło, wytłómaczyć nie umiał. Od czasu, jak mu powiedziano, że tam gdzieś w nieznanym zakątku jest folwarczek, należący do niego, nie miał chwili spokoju...
Rozum doświadczonemu człowiekowi wskazywał, że pod starość iść gospodarzyć w nieznanym kraju, w warunkach, z któremi się trzeba było oswajać i ich uczyć, pod innym rządem i prawami — było to ważyć bardzo wiele. Lecz pan Grzegorz nigdy w życiu swojéj ziemi nie miał ani piędzi — nagle zostać posiadaczem paruset morgów z zabudowaniami, nie zapłaciwszy nic, zdawało mu się szczęściem wielkiém. Nie rachował zresztą na zyski, ale — ale był to swój własny ziemi kawałek. Serce się do niego przywiązało na niewidziane.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/12
Ta strona została skorygowana.