Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

— Dlaczego to pytanie mi stawisz? — zapytała. — Jest już zdecydowany los mego ojca?
— Nic o tém nie wiem — odparł Robert — ale uczynię ci uwagę, że całą naszę przeszłość zabijesz, czyniąc to, co się odgrażasz spełnić na mnie, że los twych dzieci... ich przyszłość, rzucasz na pastwę zemście, do któréj cię tylko źli ludzie, warchoły wasze, jedném słowem, cała ta polakierya — popchnąć-by mogła...
— Nikogo nie widzę, z nikim nie mówię, słucham tylko serca i sumienia — zawołała Marynka. — Niéma jeszcze nic, od ojca nie miałam wiadomości, o cóż się trwożysz?
— Pamiętaj na dzieci — dodał Robert, poruszając się, jakby chciał odchodzić.
— Dzieci? — powtórzyła za nim — sąż-to moje dzieci? Ja znam tylko twoje. Nic mojego nie mają w sobie...
To mówiąc, wyszła, zostawiając go samym. Treubergerowi wyrazy te brzmiały w uszach dziwnie. Czuł, że miała słuszność, żal mu jéj było, dawna miłość obudzała się w jego sercu, wahał się.
Surowy i nieubłagany urzędnik, po raz piérwszy czuł się człowiekiem. Niepewnym krokiem powlókł się do kancelaryi swojéj, gdzie chciał spocząć i namyślić się; ale od progu zobaczył urzędnika ze znaną sobie teką zieloną, która zawierała