by się za wzór do skazanego na śmierć, który czeka odczytania wyroku.
Właśnie dnia tego Juliusz miał pozwolenie ze szkoły wojskowéj udać się do rodziców. Powiedziano mu, że ojciec był nieprzystępny. Zapukał do matki.
Juliusz był tak pięknym mężczyzną, jakich tylko wydają krzyżujące się z sobą plemiona. Z obu rodów, do których należał krwią, wziął on, co było w nich najszlachetniejszego, ale niemiecka krew dała mu siłę, a polska — wdzięk i urok, który ją łagodnie osłaniał. Zobaczywszy go, matka, rzuciła się uścisnąć i, na chwilę uradowana, okryła pocałunkami.
— Jakimże cudem? — zapytała.
— Dostałem urlopik maleńki — zaśmiał się Juliusz — bo ojciec się chciał widziéć ze mną i sam o niego prosił.
— Widziałeś go? — podchwyciła matka.
— Nie... zajęty — rzekł Juliusz.
Matce na myśl przyszło, że dziecko być może użyte za narzędzie przeciwko niéj. Zadrżała.
Juliusz stał, czując, że się tu spotykał z czemś niespodzianém a ważném. Ciekawość jego była silnie obudzoną.
Marya pochwyciła go za rękę.
— Czytujesz ty dzienniki? Wiesz, co się na świecie dzieje?
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/125
Ta strona została skorygowana.