Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

bodnie cygaro, powołano go do ojcowskiego gabinetu. Zastał ojca nad papierami, bladego, i smutnego.
Po rozpytaniu o nauki, o urlop, o zdrowie, Robert wstał.
— Byłeś u matki? — zapytał.
— Byłem; kazała mi stawić się tu do ojca.
— Mówiłeś co z nią?
— Kilka słów — rzekł Juliusz. — Wspominała mi o prawie jakiémś...
Spojrzał na ojca, który stał na przeciw niego, w bok się ująwszy.
— Ja tego nie rozumiem wcale... — dodał młody Treuberger.
— Na nieszczęście — wtrącił Robert — twoja matka i jéj ojciec są pochodzenia polskiego...
— Ale nie ja! — rozśmiał się Juliusz obojętnie.
— Matka twoja przeczuwa, że to dotknie jéj ojca — dodał Robert. — Starajcie się ją pocieszyć...
Juliusz, dla którego wszystko to było w istocie niezrozumiałém, poruszył z lekka ramionami. Nie przywiązywał do tego zbytniéj wagi. Daleko więcéj zajmowało go, że dnia tego dostał bilet do teatru królewskiego i polecenie obejrzenia frankońskich koni, które ojciec nabyć zamierzał. Wyszedł wiec natychmiast do koni.