Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

na chłopca aż do wynarodowienia go wpłynąć mogła.
Gdy Grześ wszedł z oczyma zaczerwienionemi, Robert, który w tém widział namowę do buntu i przygotowanie do oporu, nasrożył się, przyjmując go.
— Wracasz od matki, jak widzę — zawołał z daleka. — W twoim wieku tak być do łez skłonnym...
Chłopcu miała czas powrócić odwaga.
— Widziałem plączącą matkę... — odezwał się.
— Cóż się to stało matce?
— Lęka się o dziada naszego — rzekł Grześ — a ja przychodzę teraz prosić za nim...
— Nie wiem, w czém-bym mu mógł być pożytecznym — odezwał się sucho Robert — a tobie życzę w sprawy starszych się nie wdawać.
Chłopak zmilczał. Wyprostowany stanął, jak przed naczelnikiem wojskowym, od którego się oczekuje rozkazów.
— Ojciec matki twéj jest Polakiem — myśmy Niemcy. Sprawa jego, jeżeli jaką miéć będzie, do mnie nie należy.
Nie otrzymawszy odpowiedzi na tę naukę, Robert popatrzał na syna.
— Matka twoja grozi podobno, że chce iść za ojcem jeżeli-by go wygnano. Nie ma do tego prawa...