wspomnienia tego, co im zagrażało. Rozpytywała go o nauki, o zwierzchników, o postępy. Na to wszedł Juliusz, przysłany przez ojca.
Bracia, z których każdy był w innym instytucie, nie widywali się często, — przywitali się chłodno. Od dawna już trwało między nimi jakieś nieporozumienie. Juliusz zazdrościł młodszemu miłości i serca matki, zdolności, chociaż i jemu na nich nie zbywało: wreszcie i obranego zawodu, który mu się wydawał lżejszym i powabniejszym.
Marya, ilekroć mogła ich zbliżyć do siebie, starała się o to, aby lepiéj się poznali i pokochali. I teraz téż, nim nadeszła godzina udania się do teatru, zostawiła ich samych z sobą.
Juliusz pierwszy z powagą starszego zagadnął Grzesia o naukę, o spodziewany awans i egzamina.
— Nie idzie mi wcale źle — odparł Grześ z pewną dumą. — Obiecują mi awans i będę jednym z pierwszych. A ty?
— Nie zdaje mi się, abym był jednym z ostatnich — rzekł lekceważąco Juliusz. — Byłem ojcu posłusznym, obierając zawód wojskowy, bo on w nim upatruje najbezpieczniejszy środek odznaczenia się i zasłużenia, ale go nie lubię. Więcéj-bym miał pociągu do nauki i sądownictwa.
— Ja z mojéj inżynieryi jestem rad — przerwał Grześ.
— Matka ci mówiła o tém przykrem nieporo-
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/131
Ta strona została skorygowana.