leści, a dziada obronił. Sądzę, że to jest obowiązkiem naszym.
— A ja sądzę, że zrobili-byśmy krok fałszywy i nadaremny. Co mnie dziad Polak obchodzi!
— Matka! matka! — podchwycił gorąco Grześ.
— Matka jest kobietą, — rzekł Juliusz, — ojciec wié, co robi. Zależéć od tego może nasza przyszłość, jego, całéj rodziny. Poświęcić dla dziada wszystkiego — miejsca, majątku, znaczenia, nie może ojciec.
— Ojciec zrobi, co zechce, — rzekł Grześ, — ja wiem, co mi każe sumienie.
— Sądzisz, że ojciec ci to przebaczy? że się starać nie będzie wstrzymać? Nie... pójdziesz za matką, to przepadniesz. Mówisz, że ja miłości dla ciebie nie miałem nigdy, a jednak ja ci z serca i dobrze po bratersku życzę...
— Dziękuję, — rzekł Grześ krótko. Służący wszedł, oznajmując, że na teatr czas już było... Juliusz rzucił się do swojéj szpady, hełmu i rękawiczek, aby wystąpić po formie. Grześ powoli wdział swój płaszcz i, nie mówiąc nic, przygotował się do wyjścia.
Tak skończyła się ta piérwsza w życiu rozmowa poważniejsza pomiędzy braćmi, pierwsza próba ich stosunku do siebie.
Juliusz nie mógł oprzéć się uczuciu pewnego poszanowania dla brata, występującego w obronie
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/134
Ta strona została skorygowana.