Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

głowy. On doskonale wié, że się nie ma czego obawiać.
Zawstydził się tak odpędzony Dydaś.
— Przytém — dodał — z Niemcami kobietom nie to, co z naszymi... Nie wiem, czy serce mają, choć często o niém mówią i śpiewają. Nadaremnie stracone zachody...
— To moja rzecz... — śmiejąc się, odparła Krzysia.
Miała już odchodzić potém, ale przypomniała sobie coś i powróciła do Dydaka.
— Ja będę dla wszystkich, nie dla jednego męża, pracowała... — rzekła. — U mnie piérwszy stary pan, a ja widzę, że on ani myśli sobie radzić, córka nie może, zięć nie chce. No, to może ja coś potrafię; ale słuchaj, panie Dydak: tu teraz chodzi o życie lub śmierć; gdy ja wam co zadysponuję, powinieneś wszystko porzucić, a mnie słuchać.
Dydak głową pokiwał.
— Albo to kiedy inaczéj było?... — szepnął cicho.
Rozśmiała się Krzysia.
— Jeżeli tak było, to się nie masz czém chwalić — rzekła — bo wprzódy nie powinna była ekonomowa dysponować; ale teraz, kiedy ona jedna nie straciła przytomności...
Dydaś się pokłonił. Chciał, korzystając z nadarzającéj się sposobności, czerwoną rączkę gosposi