Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/145

Ta strona została skorygowana.

— Bardzo dobrze — odparła Krzysia — ale niech-no mi pan powié, kto tu głównie będzie czynnym?
Huba podniósł palce, zabierając się liczyć na nich, ale nagle się wstrzymał.
— Albo ich jéjmość zna?
— Kogo mi potrzeba, poznać się postaram — zawołała ekonomowa. — Mów-no, mów.
— Najprzód stary Plowe... — rzekł Huba.
— Co to za człowiek? — spytała.
— Jakim-że ma być? Machina doskonała... — rzekł gospodarz. — Każą mu liczyć, będzie liczył; szyć buty, będzie szył, sądzić, będzie sądził...
— A w sercu? — dodała Krzysia.
— Dobry stary — rzekł Huba. — Z gorliwości zbytniéj nie wyrwie się na przód...
— Daléj kto? — pytała znowu.
Huba jedne po drugich wyliczał nazwiska kilku starszych urzędników. Komentarzy oni wiele nie potrzebowali. Na ostatku przyszedł Baur.
— Młody referendaryusz — rzekł Huba — ale on należy do tych nowych, których ja nie rozumiem. W głowie — strach, jak mądro, ale wszystko u niego plewa — świętego niéma nic... Zły nie jest, ale gdy mu powiedzą, że dla ludzkości jakiéjś czegoś trzeba, gotów na wszystko. Ja pani co powiem: jutro, gdyby się przerzucił do socyalistów,