— Do takiéj sprawy ja się nie chcę mieszać, — odparł. — Sprawa nieczysta...
Porwała się z kanapki zarumieniona Krzysia.
— Znasz mnie przecież! — zawołała, — czy jabym ręce umoczyła w błocie, ale trzeba ratować ludzi bezporadnych, których szkoda.
— I nikt ich nie może, tylko jéjmość! — dorzucił Huba z trochą złośliwości. — Co to sobie jéjmość myśli, że z Prusakami, gdy się do nich przymili, uśmiechnie, ząbki im pokaże, to oni zaraz łapki położą? Jéjmość ich nie znasz. Dla nich ojca i matki niéma, gdy z góry rozkaz przyjdzie. Tu ani wy, ani nikt nie poradzi... co kazano, to się spełnić musi; ani od nich się wyprosić, ani wypłakać. Daremna rzecz.
Huba powtórnie ręce bezsilne rozłożył, jak wachlarze.
— Ten więc sfrancuziały asesor zowie się Riedel... — w trąciła z udaną obojętnością Krzysia... — a bywa on u pana?
— A jakże! — zawołał miemal obrażony wątpliwością Huba. — Gdzież-by on tu bywał? Schodzą się z Baurem, bo oni z sobą najwięcéj przestają, na szachy. Riedel się ma dobrze... więc zamiast piwa, ja dla nich sprowadzam czystego wina czerwonego francuzkiego od Niera, i wypijają je po butelce we dwu, co wieczór: a nie kosztuje ich nad
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/147
Ta strona została skorygowana.