Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/148

Ta strona została skorygowana.

piętnaście srebrników i... niczego... tylko trochę cierpkie...
— Dziś on tu będzie? — spytała ekonomowa.
— E! daj-że bo jéjmość pokój! — kwaśno odparł Huba... — na co się to zdało...
— Ja przecież męża i siebie muszę ratować, — dodała żywo Krzysia — a jakim sposobem to moja rzecz. Mąż wié o tém i wysłał mnie sam; bądź pan spokojny...
Huba westchnął.
— Moja jéjmość, — rzekł — wiem to, że sobie pochlebiasz, iż cię rozumu nikt uczyć nie ma... Ja téż wiem, że go dosyć masz, a no, strzeżonego Pan Bóg strzeże; poco dzikiemu stworzeniu w pazury leźć? czy tych ludzi nie znamy? to są jakby inni ludzie, oni litości nie mają... E! e! — dokończył, wzdychając...
— Ale dlaczegoż-bym ja probować nie miała? — zagadnęła Krzysia.
Zawołano na Hubę z bilardowéj sali i śpiesznie się oddalił. Chodzibojowa pozostała z Rózią na kanapce, zamyślona... Nie mówiły z sobą prawie, nie tłómaczyła się téż wcale z tego, co miała począć... Rózia ciekawa śledziła ją tylko pilnie.
Po skromnym obiedzie, Krzysia w izdebce córki gospodarza poprawiła nieco ubranie. Przy całéj jego skromności, widać było, że się piękną uczynić chciała, co jéj bardzo przychodziło łatwo. Mia-