godziny była już na konferencyi u Żabskiéj, a potem u starego pana, u którego blizko godzinę przesiedziała... Dydaś chodził z głową zwieszoną, strapiony wielce.
Odprawiony, miał srogi żal do ekonomowéj, która go się tak pozbyła niegrzecznie, ale jéj wszystko było z nim czynić wolno. Mówił o niéj ze czcią i poszanowaniem, tłomaczył wszystko, co robiła, choćby mu najprzykrzejszém było.
Poszedł, jak zmyty, posiedział, a w końcu do obory zawrócił, aby na parobkach, przy dawaniu paszy, gniew spędzić. Tu niespodzianka — nadbiegająca dziewczyna z folwarku, stanąwszy we wrotach, wołać poczęła:
— Panie, panie! prędko, prędko! Jéjmość prosi...
Dydak, który wcale się tego nie spodziewał, pośpieszył, uszom nie wierząc?
— Co? kto?
— Jéjmość moja, pani ekonomowa, prosi pana.
Parobcy wybuchnęli śmiechem, widząc, jak się kopnął do folwarku. Wszyscy tu znali słabość jego dla pani Krystyny... i szydzili z niéj sobie.
Krzysia stała za stołem i w dużéj misce płukała naczynia, których słudze dotknąć nie było wolno, z obawy, aby ich nie potłukła. Miała zwyczaj zawsze czémś być zajętą. Ręce jéj uwijały się około porcelany, a głowa była czém inném zaprzątnięta. Zobaczywszy Dydasia na progu, uśmiechnęła mu się.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/155
Ta strona została skorygowana.