Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

— Ledwieś pan dostał odprawę — rzekła — a oto go już potrzebuję. Słuchaj pan i odpowiadaj krótko, a węzłowato. Czy Frejer dotąd się z przemytnikami wdaje i pomaga im?
Dydaś, który go śledził, pośpieszył z zapewnieniem, że ani na chwilę nie ustał zajmować się kontrabandą.
— Ale teraz on już awansował na naczelnika i tego, co cudzemi rękoma żar zagrzebuje. Drudzy za niego w ogień idą, karków nadstawiają, po więzieniach siedzą, on tylko zyski zbiera...
— To źle! to źle! — rzekła zamyślona Krystyna — mnieby go było potrzeba złapać na gorącym uczynku.
— Teraz to już trudno — westchnął Dydaś — chociaż, gdy kontrabanda znaczniejsza, czasem jeszcze dopilnowuje złodziejstwa; oni z nim kradną, ale, gdy mogą, i jego okradają...
— Frejer nam najwięcéj szkodzi, bo na nas ciągle podżega, intryguje — dodała Krzysia, stękając. — A, żeby Pan Bóg nam dał go w ręce!...
— Myśmy już z rozkazu pana — rzekł Dydaś — od niejakiego czasu mu pofolgowali, aby nic drażnić, ale gdyby było potrzeba... łatwo znowu wziąć go pod obserwacyą... Kto wié!
Krzysia strzeliła wzrokiem tak wyrazistym na Dydasia, iż w nim się krew zagotowała.