Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

— Kiedy pani rozkaże, — odezwał się Dydak — będę pilnował...
— Ja wam nic nie mam do rozkazania — odezwała się ekonomowa skromnie. — To sprawa nie moja, to interes pański. Chcesz mu być pomocnym, daj mi Frejera w ręce tylko, pochwyconego tak, aby się zaprzéć nie mógł swojego wspólnictwa. Ja panu nie potrzebuję tego tłómaczyć, namawiać...
— Pani wiész, że ja starego pana po Bogu kocham najmocniéj — rzekł Dydaś.
Chciał jeszcze dłuższą przeciągnąć z nią rozmowę, ale jéjmość, pozbierawszy filiżanki, postawiwszy je na komodzie, składała porozrzucaną bieliznę i oczyma już żegnała Dydaka, pewna, że spełni, co mu wskazała...
— Co to dziś? proszę pani — zapytał w progu.
— Ano! Czwartek! — rozśmiała się Krzysia. — Coś waćpan dni pogubił?
— Z Soboty na Niedzielę bywają często najważniejsze rozprawy... Frejer czasem przeprowadza do granicy...
— Nie moja rzecz radzić panu.
— To niech mnie pani choć pobłogosławi — odezwał się Dydaś.
Ekonomowa odwróciła się, śmiejąc, i ogromny krzyż zakreśliła w powietrzu, postawę przybierając nader poważną — Benedicat te Deus!