Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

powiedzią scen krwawych, że przemytnicy rachowali na sen upajający, na piorunową szybkość napaści i niepodobieństwo pogoni.
Ale zwykle gromadka ich ukazywała się w jednéj porze, bo obrachowany miała czas, którego potrzebowała, aby wtargnąć za pas graniczny i tłómoczki swe zrzucić na miejscu bezpieczném.
Niebezpieczna godzina napaści już była upłynęła... Ludzie, nawykli do rachowania się z czasem, mają takie jego poczucie, że na jawie, we śnie, na drzemce, w tym stanie, w którym człowiek jest pozbawionym prawie świadomości siebie, owe godziny upływające policzyć mogą.
Czasem znużony dozorca, budząc się, może oznaczyć, jak długo przespał... Była północ; nie poruszało się nic, tylko z jednéj strony niebiosa stawały się jaśniejszemi powoli, ale tego światełka widmo miało tak nieokreślone granice, tak się rozlewało szeroko, iż wpatrującemu się w nie znikało z przed oczu.
Pod starą sosną, do góry z gałęzi obnażoną, obwinięty płaszczem stał strażnik. Było to jego miejsce ulubione... U dołu, w piasku, między korzeniami obnażonemi sosny, miał dwa doły, w których bezpiecznie mógł trzymać nogi; na pniu wyżłobienie od ognia głębokie dozwalało oprzéć się i spoczywać spartemu na broni... O parę kroków daléj, usłane z suchych wrzosów łoże wygniecione było, jak barłog dzikiego zwierzęcia...