i tędy się przekradali nietylko pieszo, konno, ale nawet z wozami ładownemi, jeśli byli pewni, że władze nadgraniczne gdzieindziéj się odwrócą.
Złodziejskie to rzemiosło przemytnika, tutaj miało swe tradycye, swe środki, do miejscowości zastosowane, swych pomocników, całe hufce na usługi i ludność, dla strachu, lub w nadziei zysku, przychylną. Chciano zaraz w początkach pozyskać sobie p. Grzegorza, albo go wciągając do czynnych pomocników, lub wyjednawszy, aby przez szpary na to patrzał, co się będzie działo.
Otwarcie odpowiedział badającym go:
— Nie mieszam się do spraw cudzych, ale do żadnego złodziejstwa należéć nie chcę i oświadczam z góry, że przemytnictwu zapobiegać będę... Owszem, pomogę raczéj straży granicznéj...
Po kilku próbach próżnych, zaczęto grozić i dokuczać... Wypasano mu łąki i zboże, zapalano lasek kilka razy... podkradano się pode dwór... Nie było dnia i nocy spokojnéj.
Wpadali strażnicy, fałszywym idąc tropem, i w nocy dwór trzęśli...
Chwytano mu parobków, wodzono dla świadectwa po sądach...
Upilnować się, ani sobie swobody kupić nie było można inaczéj, jak zamykając oczy — a tego właśnie p. Grzegorz uczynić nie chciał.
Idealny więc pobyt w Lubachówce, stał się istną
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/16
Ta strona została skorygowana.