Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/166

Ta strona została skorygowana.

— A co? nie chwat? — wtrącił Chodzibój. — Jak Bóg miły, gdyby nie on prowadził, komenderował, kierował i dowodził nami, przemytnicy byli-by nas w lesie pogrzebali... a tak, żaden z nich i strzelić nie miał czasu...
Oczyma ciekawemi Krzysia przebiegała protokół, a po przebieżeniu go, wejrzeniem podziękowała Dydakowi.
— Widzi pani, zrobiliśmy wedle jéj instrukcyi, punkt w punkt, co pani kazała; ale na co się to zdało z takim człowiekiem??
— To moja rzecz — przerwała ekonomowa — będę wiedziała, jak go prowadzić... i musi mi być posłuszny. Frejerem się będę posługiwała, gdy mi będzie potrzebnym.
Chodzibój ziewnął i obejrzał się.
— Wszystko to dobrze — odezwał się — ale ja więcéj niż pół dnia nic nie miałem w gębie, więc jéjmościuniu daj jeść, a politykę odłóżmy do jutra...
Z twarzyczką rozpromienioną nazajutrz pokazała się w pokojach ekonomowa. Deszcz padał od nocy, a stary Lubachowski, siedząc przy oknie, czytał kronikę. Było to jego ulubione zajęcie. Odzywała się w nim żyłka oratorska pradziadów, i gdy natrafił na piękną mowę, poczynał ją sobie deklamować głośno, sądząc może, iż do wygłoszenia jéj przed Stanami Rzeczypospolitéj był powołanym.
Ekonomowa, nie wiedząc o tém, nadeszła na mo-