Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

wa, ściskając ręce — to wszyscy mówią, wiedzą wszyscy, a ja pewna jestem, że poszukawszy, i metryka-by się znalazła.
Na śmiałe to twierdzenie, Lubachowski tylko znakiem krzyża świętego, powoli położonym na sobie, odpowiedział milczący.
— Bredzisz, moje dziecko, choć z dobrego serca — rzekł zimno.
Krzysia, choć zarumieniona i zmieszana, nie dała się zbić staremu, znając jego powolność dla siebie.
— Niech mi pan przebaczy — rzekła, ciągle powtarzając pocałunki jego staréj ręki, którą on, krzywiąc się, usuwał. — Wszyscy powszechnie powiadają, że pan się tu urodził, że jego rodzice tu przemieszkiwali... Pan powiada, że nie wié, gdzie się rodził: dlaczegóż-by to nie mogło być, choć pan o tém nie wié?
— Dlatego, moje dziecko, że ja w tém najwięcéj miałem interesu, aby wiedziéć, gdzie się rodziłem — odparł stary powoli — a przecież nie doszedłem do tego, abym miał pewną wiadomość.
— Bo się pan... doprawdy... słowo daję, — poczęła żywo Krzysia — nigdy nie starał o to, aby metrykę odszukać...
Lubachowski popatrzał na nią, uśmiechając się; ramionami dźwignął i dał znak, że rozmowa o tém została zamknięta.