oni nas, jak nieludzkie stworzenia, gnają i prześladują... Oszalał!
Przy piérwszém spotkaniu, Krzysia nie wytrzymała.
— Co to się wam stało? — zapytała Dydasia. — Siedzisz więcéj u Frejera, niż w domu... Mówią, że ci jego siostrzenica do smaku? Wierzyć mi się nie chce...
— Któż-to mnie oskarżył przed panią? — zapytał Dydak.
— Mówią o tém wszyscy, nawet dziewczęta przy dojeniu krów... — rozśmiała się ekonomowa.
Zaczerwienił się i zawstydził chłopak i zadumał: ramionami poruszył. Krzysia go z oczu nie spuszczała.
— Niech jéjmość tému nie wierzy... — odparł. — Pilnuję Frejera, ażeby nam nie szkodził; mam go na oku, a ludziom się wydaje, że jeżdżę dla jakiéjś Niemki...
— Cóż? wydaje się wam piękną? — pytała złośliwie ekonomowa.
Nie chciał się w dłuższą o tém wdawać rozmowę Dydaś i, per non sunt puściwszy pytanie, ekonomowi dyspozycyą starego Lubachowskiego, tyczącą się gospodarstwa, oddawszy, umknął.
— Przysięgła-bym, że tam wistocie coś jest... — odezwała się zadumana ekonomowa. — Miał minę winowajcy; kłamać się jeszcze nie nauczył...
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/179
Ta strona została skorygowana.