zbyt jesteś pobłażliwy... Wychowania nie odebrałam wykwintnego; winnam, co mam, saméj sobie.
— Tém dziwniéj! — zawołał Riedel. — Wyobraźże sobie pani człowieka, jak ja, po życiu w innéj atmosferze, skazanego na oddychanie tém ciężkiém powietrzem. Co to za szczęście, gdy znajdzie choć przed kim się użalić! Pani powinnaś przez litość nawiedzać nas tu... jak chorych.
— Panie asesorze — rzekła Krzysia — ale my, myśmy daleko biedniejsi od was. Mamy właśnie tyle, tyle do przeniesienia... A pan chcesz, abyśmy się nad nim użalali.
Riedel zaciął usta, obejrzał się dokoła i zamruczał:
— Cóż to panią obchodzi?
— Więc pan chyba nie wiész, do jakiego stopnia mnie to... wielkim jest ciężarem...
Asesor udał, że nie rozumié, bo nie rad był dotykać drażliwego zadania.
— Co? — spytał.
— Co? jak gdybyś pan nie wiedział, że nas tu, niemal wszystkich, nie wyjmując mego męża i mnie, mojego starego pana... wszystkich, wszystkich precz wygnać grożą, że wszyscy pono jesteśmy na spisie.
Skrzywił się mocno Riedel.
— Co to tam o tém mówić! — rzekł. — Nic jeszcze niéma... gadanie tylko.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/185
Ta strona została skorygowana.