— I pan ręczy, że nic z tego nie będzie! — napastliwie dodała Krzysia.
Riedel ostygł, jakby go kto oblał zimną wodą.
Nastąpiło milczenie przykre. Asesor widocznie szukał jakiegoś wyjścia, z tak ostro mu narzuconego dylematu.
— Nie są to rzeczy — rzekł w końcu — o których-by tak lekko mówić można; mogę tylko pani zaręczyć, że prawo i ściśle to, czego prawo wymagać może, spełnić się musi. Rząd to czyni, co mu konieczność nakazuje.
Krzysia z głową spuszczoną siedziała, nie podnosząc oczu na niego.
— Trudno nam biednym rozumiéć tę konieczność — odparła — ale to pewna, że my padamy jéj ofiarą... a pan chcesz, abyśmy, skazani na cygańską włóczęgę po świecie, jutro może wyczekując dekretu, dziś się wesoło zabawiali?...
Stało się, gdy to mówili, że Huba, zasłyszawszy, o co Krzysia zaczepiła tak śmiało, zląkł się i, sam uchodząc, skinął na córkę, aby w pewném oddaleniu trzymała się od rozmawiających, tak, że Krzysia sama z asesorem została.
Riedel, chcąc się zbyć zaczepki, odparł przysłowiem niemieckiém:
— Nie jé się nigdy tak gorąco, jak się ugotowało...
— Tak, ja to wiem — szepnęła Krzysia — tylko komu będzie wolno ostygnąć?
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/186
Ta strona została skorygowana.