Riedel tak niezręcznie obróconego pytania nie potrzebował objaśniać.
— Cóż to panią tak obchodzi?... kto mianowicie? — zapytał.
— Naturalnie naprzód obchodzi mnie mąż i mój los, potém mój poczciwy stary pan, którego-bym rada wyzwolić, choć własnego życia ofiarą, daléj wszyscy ci, z którymi żyłam... cierpiałam... rosłam... Myśmy podobno wszyscy z Lubachówki skazani...
Riedel rwał na kawałki niedopalone cygaro.
— Zkąd pani wiész o tém? — wtrącił.
— A pan o tém nie wiedziałeś wcale? — odrzuciła mu ekonomowa.
— Nie wiedziałem, nie — rzekł zniecierpliwiony Niemiec. — Jestem urzędnikiem, dopóki w biurze siedzę i papiery mam przed sobą... Raz wstawszy od stołu i drzwi zamknąwszy za sobą, jestem swobodnym, przestaję urzędować, odzyskuję prawa człowieka.
Zrażona tym kierunkiem rozmowy, która groziła jéj tém, że mogła nie doprowadzić do niczego, Krzysia szukała napróżno, czém-by z niéj mogła przejść na inną drogę.
— Pani dziś jesteś niezmiernie pogrążona w jakichś myślach smutnych — wtrącił asesor.
— W istocie, i wyspowiadałam się z nich panu — odparła Krzysia.
— Mnie to, co od niéj słyszę — rzekł Riedel —
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/187
Ta strona została skorygowana.