Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

dopiéro tłómaczy, dla czego stało się koniecznością wygnanie. Cały dwór, gospodarstwo... wszyscy nie tutejsi...
— Nie tak jest — odparła Krzysia — ale wszyscy mało dbali o to, ażeby się tu prawnie ubezpieczyć, licząc na jakieś zapewnienie... jakichś — ja tam nie rozumiem — traktatów, obietnic. Tak naprzykład nasz stary pan, który się tu urodził...
— Tego pewno nie wypędzą — dodał Riedel.
— Owszem, bo nie znajdzie metryki — wtrąciła Krzysia.
Asesora już to bardzo nudziło.
— Dla czegoż jéj nie pilnował?
— Mógł-że się spodziewać, że po latach dwudziestu kilku spokojnego pobytu, ktoś go o nią zapyta?
— A! — wykrzyknął Riedel. — Jeżeli w miejscu metryki postawi świadków!
Krzysia śmiać się poczęła.
— Ma lat blizko ośmdziesięciu — dodała.
Asesor ledwie mógł w miejscu usiedziéć...
— Zróbmy umowę — poczęła, ośmielając się Krzysia... My, z panną Rózię, i choćby jeszcze trzema koleżankami, zobowiążemy się pana znudzonego bawić, a pan za to wyratuj nam naszych mężów, ojców i braci!
Chociaż w żart tak obróciła Krzysia prośbę swoję, Riedel zmarszczył się i całą twarzą zmienioną okazywał, jak mu to było przykrém...