Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/194

Ta strona została skorygowana.

lizm pewnie się wmiesza... Kto rozpoczął, ja nie wiem: Polacy, czy my... Jak skoro dotknięto téj drażliwéj struny, która się narodowością nazywa, rozpoczęła się wojna... Dziennikarstwo dolewało oliwy do ognia, i dla popisu, dla rozgłosu, poruszyło kwestye, z których urosły potwory... Zamiast łagodzić namiętności... podżegano... Polacy chwalili się swoim oporem, wzywając rząd do boju... Trudno, aby kto z siebie drwić pozwolił, czując, że ma siłę. My, Niemcy, pisaliśmy niestworzone rzeczy na Polaków i Polskę, nie znając ich. Język ich zrobiliśmy jakimś dyalektem, literatury nie uznaliśmy, kultury zaprzeczyli, oplwaliśmy ich przeszłość, zamiast się nad nią litować. Nie było człowieka, który-by najmniejszą z siebie zrobił ofiarę dla pokoju i zgody... Jedna i druga strona kuła narzędzia różnego użytku z téj waśni... Polacy nam winni, że dziś są istotnie wytrwalsi, zabiegliwsi, umiarkowańsi, rozumniejsi, niż byli... Nasze prześladowanie, kłócie, budzenie, wyleczyło ich z odrętwiałości, dało cnoty, których nie mieli...
— Oho! oho! — przerwał stary urzędnik zgorszony. — Za daleko się posuwasz, panie Solinger, za daleko... Trzeba znać Polaków...
— Tak — wtrącił Solinger — gdybyś pan ich znał, jakimi byli, a porównał z tymi, jakich dziś widzimy, przyznał-byś mi, że oni na téj walce zyskali, myśmy stracili. Nauczyliśmy ich wojny!! Daliśmy im siły...