Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/199

Ta strona została skorygowana.

rym siedział bez sutany, z zakasanemi rękawami i twarzą zarumienioną od pracy niezwykłéj.
— Widzisz, żem się musiał na rękodzielnika przedzierzgnąć — rozśmiał się, — introligatora sumiennego niéma... a tu i najmniejszy szpargalik może miéć wagę. Lepię więc sam, jak mogę; ale to niemiłe rzemiosło, z powodu klajstru, którym się, chcąc nie chcąc, zawalać potrzeba...
Dydaś gotów się był zaofiarować do pomocy ks. Romanowi, ale godziny jego były policzone, powracać musiał i miał tylko zlecenie od starego prosić dziekana na obiad w niedzielę..
— Będziecie musieli głodem mrzéć dla mnie — odparł, poselstwo wysłuchawszy, dziekan — bo ja w Niedzielę, choć-bym się jak śpieszył, przed godziną piérwszą nie mogę być w Lubachówce.
— Jegomość kazał powiedziéć, że będzie czekał choćby do trzeciéj — rzekł Dydaś.
To mówiąc, przystąpiwszy do stolika, na którym papiery rozłożone były, przypatrywał się ciekawie pożółkłym arkuszom.
— Cóż to za regestra? — zapytał po cichu.
— Metryki — odparł ks. Roman — ale niektóre z nich w ogniu były i skrawki ledwie ocalały... Kto wie? dziś i to przydać się może...
— Mój Boże! — zamruczał Dydak — gdyby jakiém szczęściem znalazła się w tych szpargałach metryka starego pana!...