Frejer, zmuszony do neutralności i bezwładności, zasłaniał się od Dydaka siostrzenicą, a to, co chciał zrobić niepostrzeżony, donieść lub poddać, zdawał na przyjaciela, Brausego.
Starego Lubachowskiego, który był powszechnie szanowany i lubiony, rzadko kto po-za Lubachówką widywał, a tu téż mało kto bywał i nic nie przyciągało.
Dokoła już wszystko wrzało groźnie i zapowiadało burzę, a Lubachowski nic jeszcze nie czynił, aby ją od swéj głowy odwrócić.
Nadzieja znalezienia metryki, o któréj prawiła Krzysia, okazała się próżną. Ksiądz Roman przewertował najstaranniéj wszystkie księgi i notaty ze znacznego lat przeciągu, i żadnego w nich nie znalazł jéj śladu.
Od córki staruszek nie miał żadnéj wiadomości, zgłaszać się do niéj nie chciał, aby jéj niepokoju nieprzymnażać... Dydak napróżno mu codzicń przypominał, iż coś było potrzeba przedsiębrać.
— Wola Boża... a kiedy nic do czynienia niéma, — odpowiedział stary zimno — czekajmy, aż się coś stanie. Ja o niczém nie wiem...
Krzysia, pracująca nadaremnie nad Riedlem, latająca do miasteczka, zaklinająca urzędników, aby o starcu zapomnieli i nie zatruwali mu dni ostatka, powracała zapłakana. Nikt jéj nawet nadziei
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/209
Ta strona została skorygowana.