Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/211

Ta strona została skorygowana.

Znaczniejsza część zebranych tu panów osobiście nie była zagrożoną wcale: ale wiedziała przecież iż, dziś nie dotknięta, jutro uczuje skutki prześladowania.
Wchodzącego starca witano po drodze sympatycznemi uściskami ręki, ale nikt nie śmiał pytać, czy w istocie, jak wieść chodziła, należał do proskrybowanych. Niektórzy przewidywali, że w takim razie mógł potrzebować pomocy, a śpieszyć z nią — nikt nie miał ochoty...
Gospodarz, postać wielce poważna, imienia głośnego od wieków w Wielkopolsce, witał gości protekcyonalnie.
Zobaczywszy Lubachowskiego, skinął mu głową.
— Mój kochany Lubachowski — odezwał się — słyszałem... prawdaż to? Ty, ty, osiadły lat tyle... przecież masz potężne plecy w zięciu... Możesz to być?!
Stary ze spokojem największym słuchał, nie okazując wzruszenia.
— Tak jest — odparł — powiadają, że mnie téż precz wyżeną... powiadają... Zięć ani córka nie mogą nic, choćby chcieli, a ja...
Wrzawa się na temat starca Lubachowskiego rozpoczęła. Jedni mówili, że przecież jeszcze nic niéma; drudzy, że... prawo nielitościwe jest i żelazne...
Każdy prawie ze stojących dokoła przywodził ja-