Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/213

Ta strona została skorygowana.

Niektórzy z panów, co tu stali, zobaczywszy Lubachowskiego, zwrócili się do niego z pytaniami:
— Prawdaż to?
— Musi być prawda — odparł stary — bo jestem w istocie przybyszem i, choć mam posiadłość, obywatelstwa nie mam. Niepodobna więc, aby dla mnie wyjątek zrobiono...
— A jego excellencya? — zapytał jeden z obywateli.
— Nic zwracałem się do niego o to, abym go nie naraził na koflikt zbyt przykry — odparł stary. — Lata moje policzone... potrafię cierpiéć... należy myśléć o tych, którzy wszelkich pozbawieni środków, znajdą się w najstraszliwszéj ostateczności.
Stojący obok syknął.
— Zmiłuj się, mój Lubachowski, tylko już żadnych składek, żadnych podatków, żadnych ofiar pieniężnych ze strony naszéj nie żądajcie i nie wnoście; protestuję z góry. My jesteśmy wycieńczeni, zubożeni, niemal już zbankrutowani wszyscy. Galicya i Królestwo, daleko szczęśliwiéj sytuowane, mogą...
Hałas zagłuszył mówiącego, któremu Lubachowski nic nie odpowiedział.
W zgromadzeniu, które obradować i naradzać się miało, panował taki zamęt, umysły były tak rozdrażnione, przybyli tu przywieźli z sobą tak ma-