Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/215

Ta strona została skorygowana.

Nie dano mówić staremu, które cofnął się i zamilkł.
Zamęt się nie uśmierzał, wrzawa nie ustawała... Jeden z przybyłych ze stolicy wystąpił ze zdaniem, że wspólnemi siłami zbiorowemi nic się nie da uczynić, że każdy indywidualnie powinien starać się ulżyć nieszczęśliwym... ale nikomu nic narzucać i nakazywać nie można. Ktoś drugi poszedł daléj:
— Mnie się zdaje — wtrącił — że nic zrobić nie można, i że radzić jest próżno... Im się więcéj poruszać będziemy, tém silniejsze obudzim prześladowanie...
Zakrzyczano go... — Usque ad finem! walczyć należy.
— Tak jest — dodał kto inny — ale ziemi bronić, a nie ludzi, których nie ocalimy. Rozkazy są wydane, każdy poszukuje, kogo-by mógł wypędzić, aby się zasłużył. Nie ulitują się oni umierającym, ani chorym, ani złamanym wiekiem... Wszyscyśmy niebezpieczni.
Do narady przyjść nie mogło. Powtarzały się narzekania, przerywał jeden drugiemu, środka zaradczego nie podawał nikt.
Deputowani apellowali do potomności; wierzyli w to, że opinia publiczna całego świata stanie za pokrzywdzonymi.
Ale cóż dziś kogo obchodzi opinia? — wtrącił je-