Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/217

Ta strona została skorygowana.

Mówca jeszcze ocierał pot z czoła, gdy zaprotestowano, że ofiar i pomocy nieszczęśliwym prowincya nie była w możności przynieść.
— A poco-żeśmy tu się zebrali? — zawołał ktoś ze zgromadzenia.
Chwila głuchego milczenia tylko odpowiedziała na to pytanie
— Proszę o głos!
— Proszę o głos! — dało się słyszéć z boku.
Obrońca ziemi, który już raz odzywał się za nią, żądając, aby narady głównie zwrócić na nią, powtórzył swoje: — Szukajmy środków obronienia ziemi...
— Probowaliśmy już Tellusa! — zawołał z boku ktoś nieznaczny — wątpię, aby kto miał ochotę doświadczenie to powtórzyć.
Głośne wołanie zmieniło się w szepty. Mężczyzna blady, wyżyty, twarzy niegdy pięknéj, ale straszliwie potarganéj życiem, która ją uczyniła wstrętną, wystąpił parę kroków. Oblicze jego malowało niemal wzgardę dla tych, których spodziewał się miéć przeciwko sobie.
— Bardzo to dobrze — odezwał się — ze stanowiska górnego patryotycznego, kazać nam trzymać się ziemi, zabraniać jéj sprzedaży... ale gdy majątek długami jest obarczony, ja mam dzieci i ocalić im mogę fundusz, sprzedając Niemcowi ziemię za dobrą cenę, jakiéj u swoich nie dostanę; możnaż mi