Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/219

Ta strona została skorygowana.

którzy ze znajdujących się w sali wyszli zasępieni.
Lubachowski, który się tu przysłuchywał także, przekonany już, że wszystko to do niczego nic prowadzi, wysunął się cicho.
Miał już nieznacznie prześliznąć się ku drzwiom, by szukać swojéj bryczki i powrócić do domu, gdy mu stary znajomy zastąpił drogę. Podali sobie ręce. Znali się niegdyś w czasach lepszych, gdy Lubachowski zajmował się interesami księcia. Rochowski, (tak się zwał przyjaciel stary), wydał był późniéj córkę za obywatela w Poznańskiém i, majątek oddawszy synowi, sam przemieszkiwał przy niéj. Znajdował, że tu mu w Wielkopolsce przyjemniéj żyć było. Z Lubachowskim spotykali się rzadko. Przywitanie było tém serdeczniejsze.
— Cóż ty, mój stary — odezwał się Rochowski, z czułością niemal mu się przypatrując — co porabiasz? jak ci się powodzi? Córka, wnuki?
Lubachowski się zarumienił. Wzięli się pod ręce i poszli do gabinetu, gdzie — o cudo! — z zebranych obywateli kilku, przy zielonych stolikach, grało w karty... Rochowski z towarzyszem siedli na boku.
— Córkę — odparł stary — widuję bardzo rzadko, wnuków prawie nigdy. Obawiam się, abym, jako nieosiedlony, ale zamieszkujący tylko w Poznańskiém, nie był zmuszony go opuścić...