— Możeż to być? a zięć? tak wysoko stojący urzędnik?
— To właśnie mu nie dozwala mną się zajmować — odparł Lubachowski.
— O mnie, wiész? — z uśmiechem ironicznym wtrącił Rochowski.
— Nic nowego nie słyszałem.
— To ja ci powiem — dodał stary przyjaciel. — Mieszkałem tu u córki za paszportem. Zdaje mi się, żem się nie mieszał do niczego, tymczasem kazano mi kraj opuścić...
— Dla czego?
— O przyczynę pytać nie wolno — dokończył Rochowski z ironicznym pół uśmiechem. — Wkrótce nam Polakom przejeżdżać nie będzie dozwoloném przez Wielkopolskę i dłużéj dwudziestu czterech godzin nie zapowietrzać sobą atmosfery pruskiéj.
— Nie do wiary! — szepnął Lubachowski.
— Wkrótce młodzieży tu nieurodzonéj, zamknięte zostaną uniwersytety niemieckie.
— Dziwne! — szepnął stary. — Cóż więcéj?
— Ja sądzę — mówił Rochowski — że się to skończy chyba na wybijaniu nas, gdziekolwiek się pokażemy. Mieliśmy zuchwalstwo przez lat sto opierać się niszczeniu i łupieniu; nie wymarliśmy, jak żądano, więc zostali zmuszeni biedacy sami się wziąć do wytrzebienia nienawistnego plemienia..!
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/220
Ta strona została skorygowana.