Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/221

Ta strona została skorygowana.

Dwaj starzy popatrzyli na siebie łzawemi oczyma.
— Powiedz mi, spodziewał się kto z nas dożyć takich czasów? — spytał Rochowski.
— Nikt z nas pojęcia takiego stanu miéć nie mógł — odparł Lubachowski — bo któż-by się był spodziewał powrotu do takiego podziału ludzi, których część jedna prawnie drugiéj katem się ma stać i z tego szukać chluby? Mnie się dziś jeszcze zdaje, że to sen i zmora, a nie rzeczywistość...
— Smutno mi opuścić córkę i wnuczków, — westchnął Rochowski, — pocieszamy się tém, iż czasem w Galicyi spotykać się będziemy mogli.
— Mój Rochowski, — odezwał się po namyśle przyjaciel, — ja jestem pustelnikiem, mało kogo widuję, niewiele słyszę, z tego powodu może nie wszystko rozumiem. Tak surowe środki przeciwko nam zastosowane być nie mogły bez przyczyny. Cośmy zawinili? czém na to zasłużyliśmy nie wiem; zdawało mi się, że nam umiarkowania, ducha pojednawczego, spokoju w umysłach przybyło, żeśmy nikomu nietylko groźnymi, ale nawet nieprzyjemnymi być nie mogli... Cośmy zawinili?
— A no, Bóg mi świadkiem, nie wiem, — odparł Rochowski, — jak piorun spadło na nas to prześladowanie. Nie rozumiem go, ale sądzę,