Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/223

Ta strona została skorygowana.

Tymczasem w bocznym pokoju, gdzie rodzaj posiedzenia daléj się przeciągał, trwał gwar, nieustający na chwilę, przerywany tylko głośniejszemi okrzykami, śmiechami i krótkiemi momentami milczenia. Wchodzili tu jedni, wychodzili drudzy znużeni. Narada, zupełnie zwichnięta, zboczyła na manowce. Mówiono o gospodarstwie, o machinach, o cenie ziemi, liczono, ile ludności już pochłonęła emigracya, tajemniczemi jakiemiś podbudzona środkami, ile jéj odejmie obecne wyganianie...
Najgwałtowniéj z razu rozprawiający stygli i ziewali; w pokoju się przerzadzało i przewidziéć już było można chwilę, gdy mała gromadka przy stoliku zebrana pozostanie sama.
Z dala słychać było turkot bryczek tych gości, którzy dłużéj już na spóźniony obiad czekać nie chcieli. W tém zawołano — do stołu... Nowe życie wstąpiło w pozostałych gości...
Przez drzwi szeroko otwarte widać było salę jadalną, dwoma długiemi stołami zastawioną, po-za którą jeszcze dwa pokoje dodatkowemi stolikami ją uzupełniały...
W dosyć już wesołém usposobieniu zasiadano do — patryotycznego barszczu...
Jeden z najstarszych deputowanych, który od bardzo dawna mawiał mowy i podpisywał protestacye, odezwał się na głos, pocieszając tych, którzy posępni szli zwolna do zajęcia miejsc swoich.