Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

— Panowie moi! ja wam powiadam, że się tu obawiać niéma czego. Nie dano nam rady przez lat sto z okładem, nie lepiéj poskutkuje prawo nowe... Niech nam tylko stale służy to godło narodowe, które choć się w kieliszku narodziło, z życiem się powinno zrosnąć: kochajmy się! To znaczy, trzymajmy się, brońmy i nie dawajmy się rozbić na stronnictwa i obozy. Niebezpieczeństwo nie jest w prześladowaniu, ale w rozkładzie i rozprzężeniu.
Wszyscy głośno przyklasnęli prawdzie uznanéj i uczutéj od dawna, ale, jak zawsze, jak wszędzie, każdy, mówiąc to, wzdychał, ażeby mu się poddali inni, a sam żadnych ustępstw nie chciał czynić nikomu. „Kochajmy się“ więc wychodziło na miłość platoniczną, która, wstawszy od stołu, znikła...
Przy obiedzie nawet najposępniejsze twarze się trochę rozjaśniły, jeden tylko Lubachowski milczący i zadumany pozostał z Rochowskim w kątku.
Rochowski patrzał, słuchał i poruszał niekiedy ramionami. Kto, jak on, znał położenie kraju i ludzi, mógł się w istocie dziwić wesołemu usposobieniu towarzystwa, przypominającego... tratwę Meduzy...
Nie można było poznać po tych ludziach, jak wielkie im wszystkim zagrażało niebezpieczeństwo.
— Patrz, — odezwał się do Lubachowskiego, — kto-by tu wszedł, spojrzał i posłuchał nas, czyż nie mógł-by sądzić, iż jesteśmy najszczęśliwsi, że tryum-