Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/226

Ta strona została skorygowana.

stynią... przez stepy, które pieszo przebywać będą musieli.
Są to przecie bracia w Chrystusie dla nas chrzejan, a bracia po krwi dla narodowości wspólnéj... a my im, śmiejąc się, ginąć dajemy.
— Cicho, — mruknął Rochowski, — aby nas nie posłyszano... Wiész, że tu już większość uchwaliła, aby wszystko zdać na braci Galicyan i koroniarzy. Wielkopolska, gdy idzie o grosz, rada zawsze złożyć się ubóztwem swojém... Niéma więc co mówić o losie ludu.
— Tak, — odparł stary, — mówić niéma co, ale my, mój Rochowski, powinniśmy podzielić się ostatkami...
Zamilkli; ktoś właśnie opowiadał o losie znanego obywatela, którego majątek szedł na subhastę.
— Ale to nie może być, — zaprzeczał gospodarz. — Widzieliśmy go w ostatni karnawał występującego tak świetnie...
— I to go dobiło, — dodał opowiadający. — Do ostatniéj godziny ze stoicyzmem i dumą trzymał się, nie zmniejszając swego etatu... Nie odprawił strzelca, nie sprzedał koni, nie zmniejszył służby, impavidum ferient ruinae. Z dnia na dzień, z wielkiego pana spadł na bezdomego bankruta...
— To nie może być — powtórzył gospodarz. — Ja panom wytłómaczę, jak się to stało. Panowie znacie stryja jego, bogacza, skąpca, który mu po-