Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/229

Ta strona została skorygowana.

Lubachowski tém spokojniéj zrezygnowanym potrzebował okazać się przed córką.
— Rozumiem przybycie twoje — odezwał się do niéj — chciałaś się ze mną pożegnać... Wdzięczen ci jestem, ale ja jeszcze żadnego nie odebrałem rozkazu, nic nie wiem o losie moim...
— Ja téż nie przybyłam cię pożegnać, kochany ojcze — odpowiedziała Marynia — ale oświadczyć gotowość towarzyszenia ci wraz z wnukiem. Chcę twój los podzielać...
— Wierz mi, Maryniu, że to-by mi go tylko cięższym do dźwigania uczynić mogło — rzekł stary. — Ofiary, jaką-byś chciała zrobić dla mnie, przyjąć nie mogę.
— Dlaczego? — zawołała Treubergerowa — mąż mój wcale mnie nie potrzebuje, chłopcy dorośli... Dom, w którym ja mojego pochodzenia i narodowości wstydzić się muszę, obrzydł mi. Tyś stary, tyś sam, bez opieki... dlaczegoż-bym ci towarzyszyć nie miała? Choćby dla okazania oprawcom, jak my cierpiéć umiemy... wszyscy... razem... chcę być z tobą.
— Ani ty, ani Grześ nie możecie mi towarzyszyć — przerwał stary. — Chłopca tego przyszłość cała tu, przy ojcu... ja mu żadnéj dać nie mogę innéj, nad zamianę jednego cierpienia na drugie, nieznane, którego zmierzyć nie umiem...
Wśród téj rozmowy wbiegła powtórnie Żabska,