Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/232

Ta strona została skorygowana.

Stary bardzo to postanowienie pochwalił, nie przyznając się, iż dzielić się czém nie było. Gotówki w domu nie miał nad kilkaset marek, a małe rachunki do spłacenia...
Wieczorem zawołał Dydasia.
— Jedź do pana Czerwieckiego — rzekł mu — i proś, aby przyjechał do mnie. Powiédz, że interes jest pilny...
Dydak mu się do kolan pokłonił.
— Niech pan przebaczy, że ja się mieszam — odparł — ale poco pan się ma śpieszyć, kiedy tu pośpiech może sprowadzić straty. Jeszcze rozkazu żadnego niéma; ekonomowa pilnuje, jeździ codzień, wié wszystko. A nuż się metryka znajdzie?...
Nie ucz-że mnie rozumu — odparł stary — proszę ja ciebie, i jedź do Czerwieckiego.
Dydaś zamilkł.
— Dla pana wszystko to się szczęśliwie skończy... — zamruczał napróżno, oczekując słowa od niego. — Wszyscy mówią, że to nie może być, ażeby pana wypędzać śmieli...
Stary i na to nic odpowiedział, tylko, po namyśle kazał znowu wołać do siebie ekonomowéj, ale jéj w domu nie było. Od rana się znajdowała w miasteczku.
Lubachowski, milczący, do córki powrócił. Całe jego usiłowanie zwrócone było na to, ażeby ją skło-