a Treubergerowa i jéj syn przybyli tu bez grosza... i dla nich potrzeba... To nędza będzie...
— Gorzéj niż nędza — dodała Krzysia — bo tyle zostanie, że ani z głodu przytém umrzéć, ani żyć nie będzie z czego.
Poruszył ramionami.
— Czerwiecki ocenił Lubachówkę, jak należało, to prawda — mówił daléj Chodzibój — ale Frejer dał-by daleko więcéj.
— Stary Niemcowi nie sprzeda, choćby mu złote dawał góry! — przerwała Krzysia — niech Bóg uchowa, aby się to jemu dostać miało...
— Jakież ty masz nadzieje? — zapytał mąż, sam zastawiając jéj do stołu.
— Ja? nadzieje? — odparła Krzysia — jedyne w tém, że... Niemiec, który się we mnie rozmiłował, znajdzie jakiś środek ratunku... Jaki? nie wiem... Każe mi się czegoś spodziewać.
— Kłamie — rzekł Chodzibój — bądź z nim ostrożna...
Krzysia uderzyła go po ramieniu.
— Bądź spokojny — odparła. — Poślą jegomości na wygnanie, pojedziemy z nim.
— Aby mu być ciężarem! — odparł ekonom — a na co mu się przydać możemy, kiedy gospodarstwa miéć nie będzie.
— My téż tu zostać nie możemy — odezwała się Krzysia — ja-bym tu nie wyżyła.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/234
Ta strona została skorygowana.