Gospodarz krzątał się, posługując żonie, która, zatopiwszy się w myślach, milczała. Po długim spoczynku takim, cicho spytała o Dydaka. Na dni kilka przedtém, ona — bo ona tu teraz poruszała się jedna — powołała przed siebie obwinionego o to, że siostrzenicę Frejera bałamucił, albo ona jego.
Na piérwszą o tém wzmiankę Dydak się rzucił gniewny...
— Co? co? — zawołał — Niemka miała-by mnie się podobać, a ja do Niemki przystać! To dopiéro!
— Waćpan sam siebie nie znasz i nie wiész, co robisz — odparła Krzysia. — Mina, piękna dziewczyna i zepsuta, wié, jak się przypodobać i ująć: ty się nie spostrzeżesz, jak z ciebie co zechcą, wyciągną, a i samego zwiążą...
Skrzywił się Dydak.
— Pani mnie masz za małoletniego — zawołał — za...
— Ja cię mam za bardzo dobrego i poczciwego człowieka — dodała ekonomowa — ale nie masz siły iść w zapasy z takim Frejerem i jego siostrzenicą. Waćpan ją uczysz po polsku... a popadniesz w niemiecką niewolę.
— Jako żywo w nic nie popadnę, ani się ich boję — odparł Dydak.
Krzysia się rozśmiała tylko. Przestroga jéj
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/235
Ta strona została skorygowana.