poskutkowała; Dydak począł się miéć na baczności, ale ostrożność jego trwała tylko dni parę i Niemka ją wprędce uśpiła.
Ażeby odmalować stan duszy biednego Dydaka, dość powiedziéć, iż żałował i bolał, że Polką się nie urodziła.
W ciągu tych kilku dni, w Lubachówce nic się na pozór nie zmieniło, a w rzeczy saméj zagmatwało się wszystko w dziwny sposób. Treubergerowa siedziała z synem, w którym stary dziadunio rozkochał się, i serce mu się krajało, że go przy sobie zatrzymać nie mógł, bo nie pozwalało sumienie.
Z Berlina dzień w dzień nadchodziły to groźne, to błagające listy męża, który całego swojego wpływu musiał użyć, aby Grzesia urlop, przedłużony samowalnie, chorobą wytłómaczyć. Spodziewano się codzień, co godzina, jak piorunu spadającego rozkazu wydalania, który nie nadchodził. Krzysia zaręczała, że się to przeciągnie... a może Pan Bóg nieszczęście odwróci...
Treubergerowa, przekonana, że wykonaniu prawa nikt się niczém nie potrafi oprzéć, nikt wyprosić, że mąż jéj nie uczyni najmniejszego kroku, nie poruszała się od ojca, aby być przy nim w godzinie strasznéj katastrofy.
On i ona, siedząc tu teraz z tém oczekiwaniem wyroku w sercu, rozpamiętywali piérwsze lata, żegnali się ze wszystkiém, co ich otaczało...
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/236
Ta strona została skorygowana.