Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/239

Ta strona została skorygowana.

stwo! mnie wyganiają, a jego chwytać będą... Na żądanie będzie wydanym... Nie zdołamy go ukryć... Jakiż go los czeka!
— Jakikolwiek bądź... byle Niemcem nie został... niech się błąka, niech, pracując, głodem mrze, ja na niego gotowam pracować także... byle pozostał dzieckiem mojém, wnukiem twoim... Treuberger ma syna... drugi należy do mnie. Nie jest-że to sprawiedliwość?
Nie odpowiedział nic drżący Lubachowski, gdy w dziedzińcu zatętniało. Wyjrzeli oknem... Na dwóch wozach przybyli żandarmi wysiadali przed folwarkiem... Chodzibój i Dydak ich przyjmowali. Widać było bieganie około budowli, po dziedzińcu. Wojskowi weszli do folwarku.
Niewiele czasu upłynęło, gdy Dydak, zmuszony, przyprowadził ich do dworu. Tu, ani się zgłosiwszy do gospodarza, wysłany wojskowy natychmiast poszukiwania rozpoczął. Szczęściem, zawiadomiona Żabska, mundur, płaszcz i suknie Grzesia miała czas pochować, tak, że po dezerterze śladu nie zostało.
Starszy nad wysłaną garstką żandarmów zażądał widzenia się z panem domu. Był to mężczyzna z ogromnym wąsem, barczysty, z twarzą czerwoną, a brwiami rozrosłemi krzaczysto. Przemówił do Lubachowskiego po niemiecku.
— Ja nie rozumiem dobrze niemieckiego języ-