Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/242

Ta strona została skorygowana.

odgadnąć, co robić tu mogli, Frejer przepuścił ich, nasłuchywał, w którą stronę się udali, domyślił owéj budy i, gdy się zabezpieczył, że widzianym nie będzie, pośpieszył z powrotem do domu.
Zaledwie z lasu wydobył się na pole, gdy, z większém jeszcze podziwieniem, zobaczył przed sobą żandarmów. Nikt ich w większém poszanowaniu nie miał nad niego. Podoficer był mu nawet osobiście znajomy.
Co oni tu robić o téj godzinie mogli? — nie pojmował. Spotkanie się z nimi było nieuniknione.
Frejer pozdrowił podoficera nadzwyczaj uprzejmie. Po śniadaniu nawet żandarmi bywają w dobrym humorze. Frejer znalazł podoficera usposobionym do rozmowy.
Zapytany, co go tu sprowadzało, odpowiedział mu, śmiejąc się, że poszukiwał dezertera, ale go, cały dwór w Lubachówce strząsłszy, znaléźć tam nie mógł.
Tknęło coś zaraz poczciwego Niemca, że mógł, jeśli nie dobry zrobić interes, to przynajmniéj odwdzięczyć się Dydasiowi za przydybanie go na uczynku. Wszedł więc w dłuższą z żandarmem rozmowę, dając do zrozumienia, iż może będzie mu w czém użytecznym...
W kwadrans późniéj Frejer bardzo spokojnie zawrócił ku swojemu dworkowi, a żandarmi, po cichu, wskazaną drożyną puścili się do lasu... Tu