Nieprzyjemne to było posłannictwo, ale Krzysia na wszystko dziś miała męztwo.
Nim dobiegła do matki, we drzwiach spotkała starego, który, niespokojny, na miejscu nic mógł usiedziéć... Po zapłakanych oczach domyślił się czegoś złego.
— Mów, nic nie taj przedemną, — zawołał. — Gdzie on jest!!
— A! panie! ja i mąż robiliśmy, co mogli, aby go przechować — zawołała ekonomowa — ale Dydak się wdał w to... powiózł go z sobą do lasu. Po drodze łotr ten Frejer, ich wyszpiegował i żandarmom pokazał drogę. Panicza wzięli.
Lubachowski oparł się o uszak drzwi, bo mu nogi się zachwiały; ale nie odezwał się ani słowa, jakby mu się usta zrosły.
Treubergerowa, siedząca w pokoju blizkim, posłyszawszy głos Krzysi, uchyliła drzwi; serce jéj biło. Spojrzała na dziada, na Krzysię i zbladła.
— Wzięli go! — zawołała.
Nie odpowiedział nikt. Lubachowski tylko podszedł do córki i w czoło ją pocałował.
— Dziecko moje, uspokój się. Wola w tém Boża... Nic mu się nie stanie...
Na zbielałéj twarzy Treubergerowéj nie widać było rozpaczy, ale energią wielką i tłumiony gniew.
— Każ mi konie zaprzęgać — odezwała się — ja muszę jechać za nim i bronić go, a jeżeli się da,
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/245
Ta strona została skorygowana.