siadł na konia i pojechał w pole. Zaledwie na większy gościniec się zwrócił, gdy za nim zaturkotało. Na bryczce Frejera jechała z miasteczka Mina, a zobaczywszy zdala swojego, jak ona go zwała, „Szaca“, poczęła chustką i głosem powoływać go do siebie.
Zatrzymał się Dydak, sam siebie pytając, czy ma jéj posłuchać, lub nie. Tymczasem Niemka nadjechała.
Powitanie było tak zimne, że Mina rozgniewała się i nastraszyła. Domyśliła się, że coś zaszło. W Dydaka na widok jéj zburzyło się wszystko; obudzała w nim uczucie niewypowiedziane pociągu razem i wstrętu.
Miał obrzydzenie dla siebie, iż podobna istota mogła mu być ponętną. Zaledwie się jéj skłonił.
— Co wam takiego? — pochylając się z bryczki, poczęła, usteczka szrubując — powiedzcie mi... powiedzcie...
— Nie lubię się skarżyć... — odparł Dydać. — Mamy wielki smutek w domu. Był u nas wnuk pana naszego... przysłano po niego żandarmów... Bylibyśmy go ocalili, ale się dyabeł wmieszał w tę sprawę... zdradził ktoś... Chłopca nam wzięto.
Panna Mina, dobrze znająca uczucia wujaszka i stosunki jego, zmieszała się.
— Któż miał zdradzać — odparła — niby to
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/247
Ta strona została skorygowana.