Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/248

Ta strona została skorygowana.

żandarmi lepszych nosów od nas wszystkich nie mają! Na to nie potrzeba zdrady...
Dydak wąsa namiętnie pokręcił i popatrzał na nią, tak dziwny wzrok w niéj topiąc, że Mina się nastraszyła. Nie czekając odpowiedzi jego; dawała znak woźnicy, aby jechał, a Dydaś na pożegnanie jéj rzucił:
— Niech panienka sobie do polskiego języka weźmie innego nauczyciela... ja czasu już nie mam... Słyszałem téż w gospodzie u Launa, że się panna z naszéj mowy wyśmiewała... Pocóż ja ją mam dawać na pośmiewisko...
Zaciął konia i ruszył, nie oglądając się, choć twarzyczka téj szatańskiéj pokusy przed oczyma mu się przesuwała.
Mina, nie dojechawszy do dworu, płakać poczęła. Musiała dobyć chustkę i tuliła w nią twarz zarumienioną, gdy Frejer wyszedł na jéj spotkanie. Był niespokojny.
Robiło mu to niepospolitą przyjemność, iż się mógł pomścić na Dydaku i na nienawistnym sąsiednie; ale gdy się zastanowił teraz, widział, że to, co on chciał miéć tajemnicą, łatwo wydać się mogło, i nanowo niebezpieczną wojnę rozpalić.
— Czego się ty mażesz, małpo jakaś? — zawołał gniewny do Miny, któréj cierpiéć nie mógł.
Minie połajanéj tak grubijańsko, natychmiast téż gniew uderzył do głowy. Wuja, tego skąpca