Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/258

Ta strona została skorygowana.

wysoko postawionym urzędnikiem, jego excellencyą panem Treubergerem...
— Mój przyjaciel! Robert? — przerwał hrabia.
— Zięć mój... — dokończył Lubachowski; — wcale się jednak w moję sprawę mieszać nie chce i pomódz mi nawet próbować...
— To najlepszy dowód — podchwycił hrabia — iż nic uczynić się nie daje... że tu należy poddać się i milczéć... Nadewszystko milczéć...
Starzec, z głową zwieszona na piersi, stał długo.
— Do nóg upadam hrabiego — rzekł w końcu. — Ponieważ zapewne wkrótce kraj ten opuszczę, — dodał — żegnam pana hrabiego...
Skłonił się nizko. Gospodarz stał zmieszany.
— Nadzwyczaj mi przykro, że w tak smutnych okolicznościach się rozstajemy... Proszę wierzyć, że mi nadzwyczaj przykro...
Lubachowskiemu było przykrzéj pewno jeszcze. Siadł u bramy na bryczkę, dając sobie słowo, iż nie pojedzie już nigdzie ani się radzić, ani żalić. Lecz odosobnienie się to od sąsiadów i dawnych znajomych nie ochroniło go od najazdów z ich strony.
Rozeszły się wieści o stosunku jego z Treubergerem, który prawie wprzód ignorowano, o przybyciu córki i wnuka, o jego ucieczce i pochwyceniu. Obudziło to ciekawość, wiec się drzwi nie zamykały, ale zarazem widać było pewną obawę w zbliża-