niu się do starca, który był zagrożony, a zatém podejrzany zapewne i źle widziany.
Na téj odwadze, któréj tyle dowodów dawali przodkowie na placu boju, w téj walce bezkrwawéj zupełnie wszystkim zbywało.
Nikt nie śmiał mówić, mało kto odważył się poruszyć, odegrywano obojętność, podziwienie. Sąsiedzi przyjeżdżali zwykle wieczorami, bawili krótko, słuchali, ruszali ramionami, lecz tak byli oszczędni w słowach, jakby one rozbrzmiéć miały i ich skompromitować.
Gdy piérwsze listy wygnanych zostały ogłoszone i biedni, niemi dotknięci, potrzebowali pomocy czynnéj, braterskiéj, jeśli nie dla zmiennego losu, który zmienić się już nie mógł, to dla ulżenia w wykonaniu; wszyscy się usuwali aby nic nie miéć wspólnego z nieszczęśliwymi, jakby oni ich mogli zarazić swą niedolą. Jeden Lubachowski wcale się nie troszczył o to, co o nim powiedzą i jak go zapiszą...
Ostatni grosz wysłał przez Dydaka dla nieszczęśliwéj braci; zakupił odzież i obuwie, wszystko, czego biedni potrzebować mogli, i rozdawać polecił.
Postępowanie to wywołało zdumienie wielkie, a ostrożniejsi mieli sobie za obowiązek ostrzedz starca, że tém los swój pogorszyć może i okazać się niechętnym... w chwili, gdy właśnie o pobłażanie i łaskę powinien się był starać.
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/259
Ta strona została skorygowana.