Pan Grzegorz i córka jego mieli to ze starych nawyknień, że ich szczególniéj oppozycya i ludzie starający się o wprowadzenie w życie ideałów — zajmowali. Rozlegały się Niemcy wówczas pieśniami Börnego, Heinego, Freiligratha... i wielu innych; ale referendarz odmawiał im tytułu poetów i karcił ich niemiłosiernie. Marynka często bardzo pragnęła i przymawiała się do tego, aby jéj jakiéjś zakazanéj książki nabyć i wyszukać dopomógł; ale temu Robert opierał się statecznie. Jawném w końcu było, że do najsurowszych konserwatystów należał, ale tego mu Grzegorz za złe miéć nie mógł, bo był w służbie.
Z przypadkowo pochwyconych niekiedy wzmianek wnoszono, że nawet na dworze bywać musiał.
Parę miesięcy upłynęło tak szybko w tych stosunkach, że stary, poczciwy, nigdy nic złego nie przewidujący, Lubachowski, ani się spostrzegł, jak między referendarzem a Marynką przyszło do zbytniéj poufałości, do nadto czułéj przyjaźni. Nieustannie wymieniano nuty i książki, pisywano bileciki, — referendarz przyjeżdżał prawie codzień i godzinami sam-na-sam siadywał z Marychną w ogrodzie.
Po zbyt przedłużoném zaślepieniu, stary ojciec raz nagle uderzony został widokiem téj pary, przechadzającéj się po ogródku. To o czém nigdy nie pomyślał dotąd, stanęło mu przed oczyma... Zbladł,
Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/26
Ta strona została skorygowana.