Strona:PL JI Kraszewski Czarna godzina.djvu/260

Ta strona została skorygowana.

— Nie mam nic do stracenia... — odparł przestrzegającym go po cichu i ostrożnie. — Spełniam obowiązek chrześciański, nigdzie i nikt za złe mi tego wziąć nie może...
To przerażenie i tchórzowstwo tam, gdzie męztwo było obowiązkiem, gdyby nie czyniło wrażenia nader smutnego, wydało-by się niemal śmieszném...
Lubachowski nie odebrał żadnéj wiadomości od córki o wnuku przez czas dosyć długi, ale téż ów zapowiedziany wyrok wygnania, który go miał dotknąć, nie przychodził.
Stary miał czas przygotować się do opuszczenia Lubachówki. Należało ją sprzedać koniecznie... Czerwiecki czynnie się tém zajmował, ale kupca oprócz Niemców, nie było...
— Ja-bym nabył — mówił jeden kapitalista — bo to nawet niezły jest chłapeć ziemi i niezgorzéj zagospodarowany, ale nabywanie ziemi po wygnanych zwraca oczy... Gotowi za to prześladować... Wiadomo, że oni chcą, aby ziemia przechodziła do Niemców... Notują zaraz, kto im przeszkadza... Na co się mam narażać...
Starania były próżne, zniżenie nawet ceny nie zdołało pociągnąć. Czerwiecki przybywał co tydzień.
— A cóż, doktorze, kupiec?
— Nie mam żadnego... — było zwykłą odpo-